18 października 2006 08:01

Ślązacy w Karasu

W sierpniu na skalnych ścianach Doliny Kara-su w górach Pamiro-Ałaju na zachodnim krańcu Kirgistanu działała śląsko-krakowska wyprawa (patrz news).

Oto relacja obejmująca dokonania śląskiej części wyprawy – Jerzy Stefański (Marmot Team), Artur Magiera i Jan Kuczera.

Końcem lipca tego roku wybraliśmy się w góry Pamiro-Ałaj położone w zachodniej Kirgizji. Naszym celem było poprowadzenie nowej drogi w dolinie Karasu oraz powtórzenie drogi Rusayev o rosyjskiej wycenie 6A na zachodniej ścianie Piku 4810.

Pokonując początkowo niewielkie problemy „papierkowe”, a także trudności terenowe ze stolicy Kirgizji Biszkeku docieramy po dwudniowej przejażdżce samochodem do wioski Rozgorysz, z której dalej ruszamy karawaną w góry. Niewyleczona jeszcze w Polsce choroba u Artura sprawia, iż zostaje on na parę dni w wiosce  by wyzdrowieć i nabrać sił do dalszej drogi.
Natomiast my wspólnie z Łukaszem Deptą i Wojtkiem Kozubem, którzy stanowią drugi zespół ruszamy następnego dnia do bazy. Na nasze nieszczęście obóz w dolinie oddalony jest od tego miejsca o 4 dni drogi, a nie jak nas wcześniej zapewniali miejscowi około 1,5 dnia (…ot miejscowe poczucie humoru). Pogoda w tym czasie jest dla nas uciążliwa, cały czas bezlitośnie świeci słońce, co nie ułatwia naszej wycieczki.


Dolina Karasu na pierwszy planie zach. sciana Asana, w głębi zach. sciana Piku 4810

Po późniejszym niż zakładaliśmy dotarciu do obozu i dwu dniowym odpoczynku postanawiamy z Jasiem rozgrzać się robiąc drogę Diagonalna VII- na Żółtej Ścianie. Był to miły dzień, podczas którego zdążyliśmy jeszcze po skończeniu drogi wprosić się na tradycyjny, obfity obiad do zaprzyjaźnionego pasterza Japara.

Za kolejny cel wybieramy drogę Timofeev na zachodniej ścianie Piku Asan. Na schemacie jaki posiadamy jego wycena opiewa na rosyjskie 6B, później okazuje się, że jest to już 6A. W ścianę poszliśmy "na lekko" co znacznie przyspieszyło naszą wspinaczkę (od teraz ten styl kojarzyć mi się będzie ze znanym wszystkim hasłem reklamowym: Głodny? Na co czekasz S.).

Wspinanie zajęło nam  2,5 dnia plus 6 godzin zjazdów. Była to jedna z trudniejszych dróg jakie udało mi się do tej pory zrobić. Napotkaliśmy tam wymagający teren hakowy prowadzący przez gładkie płyty jak i trudne klasyczne pasaże przechodzące przez rysy i zacięcia.


Poczatek drogi "Timofev" 6A na Asanie

Górna część prowadzi przez dosyć kruchy i mokry teren o czym mieliśmy się okazję przekonać zrzucając w trakcie wspinania naprawdę dużych rozmiarów bloki. Cała ta przygoda zakończyła się pomyślnie i jeszcze tego samego wieczoru w obozie jedliśmy przepyszną "chińską zupę".
Teraz czekał nas dłuższy odpoczynek, który wykorzystaliśmy na leczenie drobnych kontuzji, nabytych podczas wspinania na Asanie.

W tym czasie w basecampie pojawił się Artur i teraz już w pełnym składzie ruszyliśmy na zachodnią ścianę Kotiny 4532m n.p.m.  by spróbować poprowadzić tam nową drogę. Ściana ta oferuje około 1000m wspinania po połogich płytach podchodzących pod 500m headwall. Dolna partia drogi to szybkie wspinanie w trudnościach do 6a. We wspomnianym headwallu natrafiamy na trudniejszy teren, który wymaga pokonania trudności dochodzących do 7a. Droga biegnie litym terenem w pięknym granicie sprawiając, że wspinanie jest bardzo estetyczne i przyjemne.


W dolnej części zach. ściany Piku Kotina 4521m

Powrót z wierzchołka Kotiny okazał się skomplikowany, kosztował on nas trochę wysiłku i zajął nam nieco czasu. Zmuszeni byliśmy zejść na drugą stronę grani do sąsiedniej doliny Aksu, co wiązało się z dłuższym spacerem, który jeszcze trzeba było odbyć tej nocy, aby wrócić do ciepłych śpiworów pozostawionych w namiocie. Całość zajęła nam 1,5 dnia wspinania i około 8h wymagającego zejścia.

Od samego początku pojawienia się w dolinie spoglądaliśmy w jednym kierunku, była to zachodnia ściana Piku 4810m n.p.m.

Pobudka, herbata, pakujemy się i podchodzimy pod nasz cel, by zmniejszyć wagę szpeju zabieramy ze sobą tylko jedną dziabię plus raki paskowe. Okazuje się to dla nas zgubne ponieważ tego lata lodowiec stopniał tak bardzo, że utworzył się na podejściu pod ścianę około 15m próg lodowy. Po nieudanych próbach sforsowania tej przeszkody zmuszeni jesteśmy się wycofać nie docierając nawet pod start drogi.

Mocno zdeprymowani tym faktem następnego dnia decydujemy, że zanim wrócimy lepiej przygotowani sprzętowo pod ten próg, spróbujemy powtórzyć nową klasyczną drogę (warianty) Australijską na Asanie.


Wyciąg 7a+ na "Drodze australijskiej"

Tutaj w odróżnieniu od wcześniejszych wspinaczek idziemy na "ciężko". W ścianę weszliśmy razem z Łukaszem Deptą i Wojtkiem Kozubem, którzy wspólnie w tym czasie działali z nami w dolinie.

Pierwsza noc spędzona w ścianie zaskoczyła nas dosyć krótką, ale intensywną burzą. Rano będąc przemoczeni i nieco wychłodzeni bliscy byliśmy rezygnacji.

Jednak pojawienie się pierwszych promieni słońca, które dotarły do nas około 13:00 skutecznie osuszyły te mokre myśli i w tym dniu dochodzimy jeszcze do następnych półek biwakowych.

Kolejny dzień jest pochmurny i zimny, a przed nami kluczowe trudności drogi. Wspinanie ze względu na temperaturę idzie nam bardzo wolno, dodatkowo okazuje się, że mamy za mało wody by ukończyć drogę. Przyszedł czas na odwrót co nigdy nie jest przyjemne tym bardziej, że pamiętamy jeszcze o ostatniej nieudanej próbie.

W dolinie w tym czasie zrobiło się już naprawdę chłodno i wietrznie co sprawia, że poczucie zimna jest jeszcze większe. Z tego też powodu rezygnujemy z powrotu pod ścianę Piku 4810 w zamian chcemy spróbować przejść klasycznie headwalla Żółtej Ściany, przy okazji prostując jej dolną część.


Żółta Ściana "headwall"

Po pokonaniu 7 wyciągów prostujących dolną część ściany, dochodzimy do naszego głównego problemu. Powyżej udaje nam się „z powietrznymi przygodami” poprowadzić jeszcze jeden wyciąg, ale dalej natrafiamy na teren bez możliwości przejścia klasycznego. Opcja haczenia następnych wyciągów oraz lodowaty wiatr skutecznie osłabia naszą ochotę do dalszego wspinania. Zjeżdżamy ze ściany  postanawiając, że będzie to już koniec naszej działalności w dolinie Karasu.

Ostatnie dni w Kirgizji spędzamy nad jeziorem Issyk-Kul pływając i zażywając kąpieli słonecznych, zarówno mocno się przy tym wszystkim nudząc jak i bawiąc.

 
Wyścigi nad jeziorem Issy-Kul

Uczestnicy pragną podziękować PZA za patronat wyprawy i dofinansowanie dla Jana Kuczery.
Firmie MARMOT za udzielone wsparcie dziękuje Jerzy Stefanski (Marmot Team). Za otrzymany dodatkowy sprzet wspinaczkowy podziekowania dla firmy LHOTSE. Dodatkowo wielkie dzieki dla wszystkich pozostałych osob, ktore pomogły w organizacji wyprawy.

Jerzy Stefański (Marmot Team)

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    szacuneczek! [8]
    jeszcze raz szacun zwlaszcza za droge Timofev pozdrawiam

    18-10-2006
    macko