20 sierpnia 2007 08:01

Kinga Baranowska na Nanga Parbat

Takiego maila dostałam w zeszłym roku od Piotra Pustelnika, kiedy zapytałam się go o Nangę Parbat, o to jak ją odbiera.

Baza pod Nanga Parbat leży najniżej ze wszystkich baz ośmiotysięcznych (ok. 4000 m n.p.m.), co ma swoje wady i zalety. Można zejść nisko i wypocząć nie śpiąc na lodowcu, trzeba jednak założyć aż 4 obozy pośrednie, gdyż jest do pokonania ponad 4 tysiące metrów przewyższenia. Od obozu pierwszego, leżącego u podstawy potężnego filara, droga prowadzi stromym, kilkusetmetrowym lodowym kuluarem.

W górnej części zamienia się w prawie pionową skalną ścianę o trudnościach 4-6, A0. Jest to najtrudniejsze miejsce na tej drodze, nawet jeśli wiszą tam liny poręczowe i aluminiowe drabinki. Najbardziej niebezpiecznym miejscem są jednak pola śnieżne powyżej obozu trzeciego prowadzące trawersem do obozu czwartego pod północnym wierzchołkiem Nanga Parbat.

Przy dużym opadzie śniegu zarówno obóz czwarty jak i trawers są zagrożone ze strony lawin. Wyjście na wierzchołek prowadzi bardzo stromym lodowo-śnieżnym kuluarem tzw. „kuluarem koreańskim”. Tam nie wolno popełnić błędu, bo nie ma się gdzie zatrzymać. Zatem Nanga Parbat to góra trudna technicznie i długa jak na warunki himalajskie.

Zapoznałam się też z lekturą książki Anki Czerwińskiej: „Nanga Parbat – góra o złej sławie”. Rozmawiając z nią potem, powiedziała mi, żebym uważała bardzo, bo tam już „żartów nie ma”.


Ściana Diamir widziana z bazy pod Nanga Parbat (fot. Kinga Baranowska)

No faktycznie, tam chyba już żartów nie było i nie chodzi mi teraz o przekonanie Was, że to trudny ośmiotysięcznik, bo jak wiemy są i trudniejsze. Napiszę tylko, co dla mnie było trudne na tej wyprawie.

Trawersy
Wszelkie trawersy kuluarami zagrożonymi lawinowo. Psychicznie „dawały w kość”. Stąpanie w rakach przodem do ściany trwało w mojej głowie nieskończenie długo i mimo, że spieszyłam się bardzo, jak na owe warunki, nic to nie pomagało.


Trawers kuluarem między obozem I i II (fot. Dodo Kopold)

Lawiny
Jedna z nich zasypała całkowicie mój namiot w obozie I. Zmroziło mnie to trochę, nie powiem. Było to zupełnie na początku wyprawy i pomyślałam sobie wtedy: „Cholera, mam zaledwie od 2 dni obóz I, a już go straciłam. Co będzie wyżej?”


Lawina widziana z obozu II, Fot. KB

Mały zespół
Przebywanie w 2-osobowym zespole – logistycznie dość trudna sprawa na takiej górze. Na Nandze są cztery obozy, więc teoretycznie trzeba je wszystkie wyposażyć w namioty, jedzenie, ekwipunek, sprzęt itp. Albo można zaryzykować i próbować najlepiej przy pierwszym podejściu wejść na szczyt. Tak byłoby idealnie, ale przy braku aklimatyzacji – to dość ryzykowne. Można powiedzieć, że nam udało się to przy drugim wyjściu, dzięki temu nie musieliśmy wynosić czterech namiotów, ale korzystać z jednego (w obozie II, III i IV) i przenosić go stopniowo wyżej.

        
Podejście do trójki, na samym dole nasza baza (fot. Kinga Baranowska)

Ja z Gorrim; po zejściu ze szczytu w obozie IV
(fot. Kinga Baranowska)

Zimno
Tego boję się bardzo z racji moich wcześniejszych przykrych doświadczeń. Podchodząc z obozu IV na 7200 m w stronę szczytu zdejmowałam kilka razy buty (!) by sprawdzić czy wszystko OK. Fobia. Jednakże skuteczna. Kilka osób poodmrażało sobie palce, kilka też zawróciło z powodu zimna.


W stronę szczytu (fot. Dodo Kopold)


Podchodząc z obozu IV na 7200 m w stronę szczytu zdejmowałam kilka razy buty (!) by sprawdzić czy wszystko OK… (fot. arch. Kinga Baranowska)

Trudności techniczne
O ciężkich i wyważających plecakach w pionowych skałach Kinshoffera nie będę się za bardzo rozwodzić, bo to zawsze trudna sprawa. Powiem tylko, że miałam tam dość poważny kryzys i zastanawiałam się, czy nie podzielić zawartości plecaka na połowę i wrócić po tę drugą część ponownie. Jakoś dotarłam jednak do dwójki ryjąc nosem po ziemi, a raczej po śniegu.


W skałach Kinshoffera (fot. Dodo Kopold)

Suma summarum
Nanga to długa góra; jakby nie było – 4 km do pokonania. Jednak by nie pisać tylko o tym co było trudne – pochwalę się. Mieliśmy naprawdę, jak to się w naszym środowisku mówi, sporo 'spręża’. Każde, nawet najmniejsze okno pogodowe, zostało wykorzystane. W bazie spędziłam zaledwie kilka dni. Ba! Nie zdążyliśmy nawet wypić alkoholu, który przywieźliśmy do bazy… a to już naprawdę dziwna sprawa :-)


Na szczycie Nanga Parbat, 18.07.07 (fot. arch. Kinga Baranowska)

Po zejściu do bazy po ataku szczytowym, 19.07.07 (fot. arch. Kinga Baranowska)

Za to w Islamabadzie czekały na nas wieńce kwiatów, ciepłe przyjęcie pakistańskich przyjaciół i przeświadczenie, że była to wspaniała wyprawa, która dała mi dużo satysfakcji, wiele nowych doświadczeń i wypełniła głowę nowymi planami.


Po powrocie do Islamabadu (fot. arch. Kinga Baranowska)

Kinga Baranowska (Alpinus Expedition Team )




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    Gratulacje [4]
    Gratulacje za szczyt. Piękne zdjęcia. Masz psychę Kinga, po takich…

    29-08-2007
    andrzej