Baranowska o Dhaulagiri – zabrakło 100 metrów do szczytu
Pechowo Kindze Baranowskiej (Alpinus Expedition Team) i Dodo Kopoldowi nie udało się zdobyć wierzchołka Dhaulagiri w tym sezonie.
Kinga i Dodo (fot. kingabaranowska.com)
Oto jak Kinga wspomina wyprawę:
Zabrakło nam „tylko”, albo „aż” 100 m wysokości względnej. To niewiele, zważywszy, że w tym sezonie nie było praktycznie wejść na ośmiotysięczniki z racji monsunu, który prawdopodobnie drastycznie przesunął się o parę tygodni.
Gdzieś na wysokości 8076 m (fot. kingabaranowska.com)
Jednakże te 100 metrów, to kolejnych kilka godzin, których nam już zabrakło. Torowaliśmy w głębokim śniegu i na grani szczytowej stanęliśmy po 12 godzinach od wyjścia z obozu trzeciego na wysokości 7200 m. Szczerze mówiąc, myśleliśmy, że zajmie nam to mniej czasu. Obliczyliśmy, że zejście zajmie również 6-7 godzin. W tej sytuacji zastałaby nas noc. Noc na 8 tys. kończy się różnie, a nikt z nas – ani Dodo, ani ja, nie chcieliśmy spędzać biwaku na tej wysokości. Poza tym zaczęło się kolejne załamanie pogody. Tak, więc czym prędzej trzeba było stamtąd uciekać.
Zejście do bazy w bardzo ciężkich warunkach (fot. kingabaranowska.com)
I tak „wyszarpaliśmy” Dhauli te parę dni i zdecydowaliśmy się pójść jak najwyżej się da z lekkim, kilogramowym namiotem, nie robiąc postojów po drodze, czyli w obozach pośrednich. Zawracanie przed szczytem do łatwych nie należy, ale to była jedyna słuszna decyzja, do której też w jakiś sposób trzeba dorosnąć.
Zejście okazało się. karkołomne. Trwało bardzo długo, wyłapaliśmy nieplanowany biwak poniżej jedynki, gdyż zastała nas noc. Widoczność na parę metrów uniemożliwiła wybrnięcie z miejsca pokrytego siatką szczelin, błądziliśmy przez parę godzin na odcinku, który zazwyczaj pokonuje się w 10 min.
Zejście do bazy w bardzo ciężkich warunkach (fot. kingabaranowska.com)
W pewnym momencie usłyszeliśmy huk lawiny, jednakże z racji, że słyszeliśmy je średnio, co 10 min, szliśmy dalej. Gwałtowny podmuch przewrócił mnie i Dodo w śnieg, a następnie zaczął przesuwać w stronę szczeliny, wzdłuż której szliśmy. Śnieg przysypał nas prawie w całości. Jedyną myślą, która wtedy świtała w mojej głowie, to utrzymać się na powierzchni, nie dać się zasypać i przesunąć dalej, utrzymać głowę nad śniegiem.
Dużo by pisać. Pewnie powstanie o tym jakiś artykuł. O zawracaniu i o tym, (jakie to niby oczywiste), że szczyt to połowa sukcesu.
Udało nam się zejść do bazy szczęśliwie. Byliśmy tylko potwornie wymęczeni i mokrzy. Zabrakło 100 metrów do szczytu, ale i tak cieszyliśmy się, że cało wyszliśmy z tej próby.
Reszta zespołów zakończyła swe „akcje górskie” na wysokości obozu pierwszego, Nieustająco zła pogoda zniechęciła ich do podejmowania kolejnych prób.
Szczątki namiotu francuskiego w obozie I (fot. kingabaranowska.com)
Dhaula musi poczekać. A ja kończąc swoją trzecią wyprawę w tym roku, muszę się zregenerować. I gdzieś wreszcie wygrzać na słońcu. Tylko gdzie??
PS. Koreańczyk, który był z nami, do tej pory twierdzi, że był na szczycie. No cóż, oni już tak mają.
Kinga Baranowska (Alpinus Expedition Team )
Łączność satelitarną zapewniała wyprawie firma EXATEL
Czytaj o wyprawie:
- Kinga Baranowska rusza na Dhaulagiri
- Kinga Baranowska na Dhaulagiri – pada, ciągle pada.
- Dhaulagiri 8167 – bez szczytu, zabrakło naprawdę niewiele
do Admina, brakło entera [1]
Adminie po każdym zdjęciu zabrakło entera :) Drobiazg ale można…
turbo
co Kinga miała na myśli [44]
"Koreańczyk, który był z nami, do tej pory twierdzi, że…
greg