5 listopada 2007 08:01

Baranowska o Dhaulagiri – zabrakło 100 metrów do szczytu

Pechowo Kindze Baranowskiej (Alpinus Expedition Team) i Dodo Kopoldowi nie udało się zdobyć wierzchołka Dhaulagiri w tym sezonie.


Kinga i Dodo (fot. kingabaranowska.com)

Oto jak Kinga wspomina wyprawę:

Zabrakło nam „tylko”, albo „aż” 100 m wysokości względnej. To niewiele, zważywszy, że w tym sezonie nie było praktycznie wejść na ośmiotysięczniki z racji monsunu, który prawdopodobnie drastycznie przesunął się o parę tygodni.


Gdzieś na wysokości 8076 m (fot. kingabaranowska.com)

Jednakże te 100 metrów, to kolejnych kilka godzin, których nam już zabrakło. Torowaliśmy w głębokim śniegu i na grani szczytowej stanęliśmy po 12 godzinach od wyjścia z obozu trzeciego na wysokości 7200 m. Szczerze mówiąc, myśleliśmy, że zajmie nam to mniej czasu. Obliczyliśmy, że zejście zajmie również 6-7 godzin. W tej sytuacji zastałaby nas noc. Noc na 8 tys. kończy się różnie, a nikt z nas – ani Dodo, ani ja, nie chcieliśmy spędzać biwaku na tej wysokości. Poza tym zaczęło się kolejne załamanie pogody. Tak, więc czym prędzej trzeba było stamtąd uciekać.


Zejście do bazy w bardzo ciężkich warunkach (fot. kingabaranowska.com)

I tak „wyszarpaliśmy” Dhauli te parę dni i zdecydowaliśmy się pójść jak najwyżej się da z lekkim, kilogramowym namiotem, nie robiąc postojów po drodze, czyli w obozach pośrednich. Zawracanie przed szczytem do łatwych nie należy, ale to była jedyna słuszna decyzja, do której też w jakiś sposób trzeba dorosnąć.

Zejście okazało się. karkołomne. Trwało bardzo długo, wyłapaliśmy nieplanowany biwak poniżej jedynki, gdyż zastała nas noc. Widoczność na parę metrów uniemożliwiła wybrnięcie z miejsca pokrytego siatką szczelin, błądziliśmy przez parę godzin na odcinku, który zazwyczaj pokonuje się w 10 min.


Zejście do bazy w bardzo ciężkich warunkach (fot. kingabaranowska.com)

W pewnym momencie usłyszeliśmy huk lawiny, jednakże z racji, że słyszeliśmy je średnio, co 10 min, szliśmy dalej. Gwałtowny podmuch przewrócił mnie i Dodo w śnieg, a następnie zaczął przesuwać w stronę szczeliny, wzdłuż której szliśmy. Śnieg przysypał nas prawie w całości. Jedyną myślą, która wtedy świtała w mojej głowie, to utrzymać się na powierzchni, nie dać się zasypać i przesunąć dalej, utrzymać głowę nad śniegiem.

Dużo by pisać. Pewnie powstanie o tym jakiś artykuł. O zawracaniu i o tym, (jakie to niby oczywiste), że szczyt to połowa sukcesu.

Udało nam się zejść do bazy szczęśliwie. Byliśmy tylko potwornie wymęczeni i mokrzy. Zabrakło 100 metrów do szczytu, ale i tak cieszyliśmy się, że cało wyszliśmy z tej próby.

Reszta zespołów zakończyła swe „akcje górskie” na wysokości obozu pierwszego, Nieustająco zła pogoda zniechęciła ich do podejmowania kolejnych prób.


Szczątki namiotu francuskiego w obozie I (fot. kingabaranowska.com)

Dhaula musi poczekać. A ja kończąc swoją trzecią wyprawę w tym roku, muszę się zregenerować. I gdzieś wreszcie wygrzać na słońcu. Tylko gdzie??

PS. Koreańczyk, który był z nami, do tej pory twierdzi, że był na szczycie. No cóż, oni już tak mają.

Kinga Baranowska (Alpinus Expedition Team )

Łączność satelitarną zapewniała wyprawie firma EXATEL

Czytaj o wyprawie:

Tagi:



  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    do Admina, brakło entera [1]
    Adminie po każdym zdjęciu zabrakło entera :) Drobiazg ale można…

    5-11-2007
    turbo

    co Kinga miała na myśli [44]
    "Koreańczyk, który był z nami, do tej pory twierdzi, że…

    6-11-2007
    greg