18 marca 2010 12:43

Moje wspinanie się zmienia… – rozmowa ze Stefanem Glowaczem

W listopadzie ubiegłego roku gościliśmy w Krakowie Stefana Glowacza. W ramach Marmot Tour Poland Niemiec wystąpił z pokazem „Na końcu świata”, poświęconym ostatnim wyprawom na Ziemię Baffina. Przy okazji zapytaliśmy Stefana o to, jak ewaluowała jego wspinaczkowa kariera – od wspinaczki tradycyjnej po eksplorację dziewiczych rejonów.


Stefan Glowacz – po lewej i tłumaczący pokaz Kuba Momatiuk
(fot. Wojciech Słowakiewicz/wspinanie.pl)

Piotr Turkot (wspinanie.pl): To już twoja druga wizyta w Polsce, 4 lata temu odwiedziłeś kilka miast w ramach podobnego touru. Jakie wrażenia tym razem?

Stefan Glowacz: To prawda, ta podróż to deja vu. Prawie te same miasta, z wyjątkiem jednego [Poznania – przyp. red.] i tak samo napięty program. Nie miałem chwili wytchnienia, choć tym razem nie mam kontuzji, więc mogłem się trochę powspinać. Odwiedziłem nawet jeden rejon skalny, dość specyficzny… ale do treningu całkiem fajny [Jaskinia Mamutowa – przyp. red.] Tak naprawdę to chciałbym kiedyś przyjechać do Polski bez takich zobowiązań.

Jesteś specjalistą od wypraw w odległe, często nietknięte rejony wspinaczkowe. Co jest dla ciebie najważniejsze przy wyborze celu ekspedycji?

Od małego fascynowały mnie dokonania wybitnych podróżników, zdobywców biegunów Amundsena, Scotta, czy Shackeltona. Zwłaszcza epopeja tego ostatniego utkwiła mi mocno w pamięci. Od dłuższego czasu staram się realizować koncepcję wypraw, których wspólnym mianownikiem jest przestrzeganie zasady „by fairs means”. W myśl tej reguły do celu naszych wypraw chcemy docierać o własnych siłach, bez wykorzystywania współczesnych środków transportu. Szukam rejonów trudno dostępnych, które są ciekawe pod względem eksploracyjnym.

Niezwykle pomocne przy wyborze takich celów są roczniki American Alpine Journal, to skarbnica wspinaczkowych wspinaczkowej wiedzy. Ważny jest też element przygody, czasami zdarza się, że naprawdę mało wiemy o rejonach, do których się wybieramy. Jednak najważniejszym elementem przy podejmowaniu decyzji jest zawsze cel wspinaczkowy. Czasami zdarza się, że wybór nie do końca spełnił nasze wyobrażenia wspinaczkowe, ale w przypadku eksploracji równie ważny jest sam fakt, że tam dotarliśmy, że zrobiliśmy jako pierwsi drogę i możemy o tym później opowiedzieć. W przeciwnym razie dalej nikt by nie wiedział nic o takim rejonie.


(fot. Klaus Fengler)

Jednak zanim zająłeś się wyprawami byłeś jednym z najlepszych wspinaczy sportowych świata, pamiętasz to jeszcze? ;-)

Tak, jasne:-) To było bardzo ważne doświadczenie. Moje wspinanie się zmienia, zaczynałem od wspinaczki tradycyjnej, potem faktycznie przyszedł okres fascynacji wspinaniem sportowym i zawodami. Każdy z tych etapów czegoś mnie nauczył. Teraz, podczas swoich wypraw korzystam z tego doświadczenia. Zawsze staram się wszystko robić najlepiej jak potrafię, również wspinanie sportowe traktowałem bardzo poważnie – zresztą jak większość najlepszych wspinaczy w tamtym czasie – chcieliśmy poprowadzić najtrudniejsze drogi, zwyciężać w zawodach.

Mistrzostwa Świata w 1993 w Monachium – odpadasz w finale, w twoich oczach pojawiają się łzy. Wiedziałeś, że nie zostaniesz mistrzem, żałujesz tego po latach?

Tak, dobrze to pamiętam, zająłem wtedy drugie miejsce… Masz racje, tylko drugie – to przez tego cholernego Francois Legranda:-) Byłem wtedy mocno zmotywowany i miałem życiową formę. Założyłem sobie, że to będzie mój ostatni sportowy sezon i oczywiście chciałem go zakończyć zwycięstwem w MŚ. Po wspinaniu onsajtem byłem wysoko i dobrze mi szło podczas patentowania drogi RP. Znalazłem sobie na niej trickowe odpoczynkowe miejsce, to był mój oryginalny patent. Z niecierpliwością czekałem na finałowe przejście, zacząłem się wspinać pewnie, ale po kilku przechwytach popełniłem jakieś błędy i tak naprawdę do tego restu doszedłem już mocno zbułowany. Zupełnie nie mogłem się w niego wpasować i niedługo potem odpadłem. Byłem strasznie rozczarowany i zawiedziony, wiedziałem, że to mój ostatni sezon w zawodach… A do tego ten młody Legrand, był naprawdę mocny:-)

Nie sądzisz, że jego zwycięstwo nad starym mistrzem to był koniec pewnej epoki we wspinaniu? Pałeczkę zaczęli przejmować młodsi wspinacze, specjalizujący się w treningu. Kończył się czas charyzmatycznych, teraz już legendarnych postaci jak Jerry Moffat, Patrick Edlinger, Lynn Hill czy Ron Kauk.

Pod koniec lat 80. byłem w stanie zarobić na życie jako wspinacz. Wygrywanie zawodów, zdobywanie sponsorów to była szansa na życie z pasji, spełniało się moje marzenie. Wszyscy wspinaliśmy się na zawodach przez pewien czas, gdyż to był sposób na zarabianie pieniędzy. A potem z powodu naszych różnych nastawień do wspinania, większość z nas przestała startować w zawodach i podążyliśmy naszymi własnymi drogami we wspinaniu. Potem pojawiło się nowe pokolenie, o wiele bardziej skupione na zawodach, na treningu wspinaczkowym – a zatem z tego punktu widzenia była to zmiana pokoleń.

Część ze starego pokolenia wciąż brała aktywny udział w zawodach – jak Yuji Hirayama, który przez długi czas wspinał się na wysokim poziomie – ale kiedy patrzy się obecnie na wspinaczy widać, że mają inne nastawienie, w inny sposób uprawiają wspinanie, trenują w oparciu o nasze doświadczenia – oczywiście, taka jest kolej rzeczy, ale to był zdecydowanie koniec wielkich nazwisk.

Jesteś twarzą Marmota i Gore, od lat funkcjonujesz w branży outdoor. Jakie jest  twoje osobiste nastawienie do nowych technologii, nowych materiałów?

Niektóre ekspedycje takie jak np. wyprawa na Ziemię Baffina, którą odbyliśmy, są możliwe tylko z takim sprzętem – lekką, wysoce oddychającą odzieżą i technologiami Gore-tex, z lekkim sprzętem wspinaczkowym – bez nich takie wyprawy nie byłyby możliwe. Mógłbyś dokądś dotrzeć i wrócić, ale nie byłbyś w stanie wspinać się w międzyczasie. Kolejnym przykładem niech będzie użycie snow-kite’ów, które pomogły nam powrócić do cywilizacji – cały ten sprzęt to nowoczesna sztuka podróżowania i przygody.

Na podstawie doświadczenia wyniesionego z wypraw staramy się nieustannie udoskonalać sprzęt, ubrania i tkaniny. Sądzę, że jest to bardzo pomocne i ważne dla firm takich jak Marmot i Gore, aby mieć takich wspinaczy, jak my, którzy jadą na wyprawy, zdobywają mnóstwo doświadczeń i wracają z wynikami, które włączane są do programów projektowania nowego sprzętu. To bardzo istotne. Nie da się przetestować wszystkiego w laboratorium, potrzebne są prawdziwe, trudne warunki.

Sądzę, że istnieje wielka przyszłość dla nowych, coraz lżejszych materiałów. Myślę, że niska waga jest bardzo ważnym kryterium, jednak musisz dokładnie wiedzieć, czego oczekujesz, czego ci naprawdę potrzeba podczas wyprawy, jakiego sprzętu będziesz używał. Bez tego doświadczenia weźmiesz zbyt lekką odzież i później wpadniesz w kłopoty, gdyż nie będzie ona wystarczająco odporna. Z kolei, gdy zapakujesz do plecaka pancerne kurtki, to wtedy może się okazać, że będą one zbyt ciężkie. A więc musisz dokonać dokładnej analizy tego, co chcesz zabrać i wtedy możesz dobrać najlepszy sprzęt do swojego celu.   

Pojawiły się ostatnio nowe materiały – Softshell, Paclite, czy Primaloft. Co wg ciebie jest najbardziej użyteczne? Jaki ubiór doradziłbyś wspinaczom w normalnych warunkach alpejskich, czy np. połączenie Primaloft i Paclite? Bo na Ziemię Baffina chyba lepiej zabrać naturalny puch:-)

Tak, tam najlepszy jest puch… Kiedy robi się naprawdę zimno to Primaloft nie wystarcza. Mieliśmy specjalne spodnie z Primaloftu z podwójną warstwą i były w porządku, ale już kurtka z Primaloft miała zbyt dużą objętość i wagę. A zatem, kiedy jest sucho, naturalny puch wciąż pozostaje najlepszą opcją. Problem zaczyna się, kiedy musisz pracować i jesteś w cały czas w ruchu, wtedy puch jest za ciepły i za mało oddychający, trzeba dobrać odpowiedni zestaw warstw, a to wymaga mnóstwo doświadczenia.

My stosowaliśmy normalną bieliznę termoaktywną, na to Power Stretch, który bardzo dobrze sprawdzał się w grubej wersji, na to jeszcze soft shell. Kiedy musisz bardzo ciężko pracować, strasznie się pocisz, nawet jeśli jest bardzo zimno, więc nie możesz się zatrzymać na więcej niż 5 minut, gdyż wtedy robi się bardzo nieprzyjemnie, cały czas musisz się ruszać. Kiedy zatrzymywaliśmy się, żeby rozbić obozowisko, zdejmowaliśmy przepocone rzeczy i staraliśmy się zakładać suche. Nawet przy najnowocześniejszych produktach, kiedy trzeba wykonać intensywną pracę, to nie ma sposobu, że przebywać w tej samej odzieży przez cały czas. Kiedy się spocisz, musisz zdjąć mokre i założyć suche ubranie. A więc dalej jest tak jak w dawnych czasach:-)

Więcej o biznesowej działalności Stefana Glowacza znajdziecie na stronie 4outdoor.




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek
    Brak komentarzy na forum