21 października 2008 22:17

Samotnie na The Shield (El Capitan)

„Trzeba było słuchać mądrych lokalsów – Regan”. Tak przywitał mnie Tom Evans, gratulując solowego przejścia Shielda.

Rzeczywiście, wbrew poradom zdecydowałem się dojść do Mamucich Tarasów (skąd faktycznie zaczyna się Shield) wariantem Free Blast, na którym były tłumy weekendowych wspinaczy, a holowanie dwóch ciężkich worów zapamiętam na długo, jako wyjątkowy koszmar. W najbardziej upalne dni w tamtym okresie wybór tego wariantu zmusił mnie do korzystania z pomocy innych zespołów i w dodatku straciłem masę czasu i wody. Tak, trzeba było słuchać mądrych ludzi i zacząć od Magic Mushroom albo Muir Wall.


"The Shield" od Grey Ledges (fot. arch. Marek Raganowicz)

Od Mammoth Tarraces paroma pięknymi wyciągami C1 doszedłem do Grey Ledges, nieuchronnie zbliżając się do miejsca, gdzie Shield odrywa się od połączenia z innymi drogami. I właśnie na Szarych Polkach dopadła mnie ulewa. Deszcz przyszedł z chmurami od Pacyfiku, co oznaczało coś więcej niż przelotny opad. Niestety popołudnie i cały następny dzień musiałem przeczekiwać ulewę i strumienie wody ściekające z Headwallu wprost na moje gniazdo (portaledge).


Wejście na Headwall (fot. Tom Evans)

Zaraz po wyjściu słońca zacząłem napieranie do charakterystycznego trawersu w lewo, doprowadzającego do dachu. Trudności lekko mnie zdziwiły, ale ktoś wspominał, że tam jest trudno, wiec C3 zdawało się właściwą wyceną. W tym czasie zauważyłem dwóch Kalifornijczyków gnających moim śladem. Szybko dogadaliśmy się i przepuściłem ich w Dachu. Wtedy dopiero zostałem rzeczywiście sam i złapałem właściwy rytm, oddech i spokój.Wcześniej krótko poleciałem na dojściu do okapu, więc teraz wzmogłem czujność.

Wyjście w wywieszenia bez wbijania haków wymagało wyciągnięcia się na taką długość, że chyba nigdy już tego nie powtórzę (C3). Zaraz potem czekał mnie niekończący się, przepiękny wyciąg (C3, C1) doprowadzający do legendarnej rysy – The Groove. Wtedy rozłożyłem gniazdo, żeby spokojnie wczuć się w to piękne pękniecie monolitu słynnego Headwallu.


Bujanie w ścianie (arch. Marek Raganowicz)

W rysie były maksimum 3-4 haki. Zrobiłem to clean i wiem, że było to solidne modern C4. Żadnych mniej lub więcej, żadnego plusa czy minusa, a nawet plusa dodatniego, czy ujemnego. Jak ktoś chce sprawdzić idealne yosemickie C4 – to jest dobre miejsce.


The Groove (fot. Tom Evans)

To był gorący dzień i wspaniale wspinało mi się w ochładzającym wietrze. Jednak żeby nie było tak różowo w tej relacji, wspomnę też o strachu, który trawił mnie przy zakładaniu każdego przelotu i wizjach wyprucia tych wszystkich śmieci przy pierwszym locie. Na szczęście nie poleciałem. Przede mną był legendarny Triple Cracks i Supercrack.


Triple Cracks 06 (fot. Tom Evans)

Rano jednak coś się zmieniło. Przyszedł mroźny wiatr dmuchający z niezwykłą siłą. Z ulgą sięgnąłem po młotek i haczywo, nawet  nie wyobrażając sobie, jak można było zrobić te wyciągi clean (dwa przejścia w ostatnich 17 latach).


Spojrzenie z Supercrack (fot. arch. arch. Marek Raganowicz)

Niedługo pożegnałem się z pięknym Headwallem i zawitałem na półce Chickenhead Ledge, gdzie lekko podsypało mnie śniegiem, a mróz w nocy nie dawał spać. Następne dni walczyłem o każdą przepinkę w lodowatym wietrze. Oddechem rozgrzewałem zdrętwiałe palce po każdym dotknięciu żelaza. W nocy dygotałem z zimna, jednocześnie tłumiąc myśli o głodzie, bo skończyła mi się i tak już racjonowana żywność. Jednak przyszedł w końcu dzień numer 14, kiedy stanąłem na szczycie. Zapaliłem ognisko, a rano zacząłem koszmar znoszenia dwóch ciężkich (łącznie ponad 70 kg) worów w systemie wahadłowym.


Na szczycie (fot. arch. Marek Raganowicz)

Po 12 godzinach katorgi dźwigania minęło mnie po ciemku dwóch wspinaczy – Kevin (Washington DC) i Pou (Barcelona). Bez zbędnych pytań podzielili mój syzyfowy wysiłek. Po prostu wzięli na plecy część mojego sprzętu i razem zeszliśmy na parking. Stamtąd zabrali mnie samochodem na Camp 4 i dzięki nim zdążyłem następnego dnia na samolot z San Francisco. Ten ich spontaniczny odruch był dla mnie ważniejszy niż C4 na The Groove – DZIĘKI!!!


Mr Alter Ego (fot. arch. Marek Raganowicz)

Solowe przejście Shielda jest bardzo rzadkie i właściwie nie udało mi się ustalić, kiedy i w jakim stylu ktoś zrobił tę drogę samotnie przede mną. Generalnie, regułą jest haczenie już od Grey Ledges i niewiele zespołów próbuje zmierzyć się z trudnościami zostawiając młotek w plecaku. Mnie udało się to do The Groove włącznie.

The Shield jest długi (30 wyciągów) i prowadzi przez najbardziej wietrzną i zimną część ściany El Capitana. Przy ogólnym spadku temperatur, jaki miał miejsce również przy moim przejściu, wspinaczka w tej części ściany może być niezłym testem poziomu waleczności. Muszę jednak podkreślić, że przejście sławnego Headwallu daje tak ogromną satysfakcję, że wszelkie wiatry, zimno, głód czy pragnienie przestają mieć większe znaczenie. Acha, drogę zrobiłem bez poręczowania. W najbliższym czasie przygotuję fotoreportaż z tego przejścia, który będzie dostępny na stronie – www.reganclimbing.com

Marek Raganowicz




  • Komentarze na forum Dodaj swój wątek

    The Shield - gratulacje [23]
    Marku, gratulacje ! I bardzo doceniam ten typ uporu i…

    21-10-2008
    GG